sobota, 19 listopada 2016

Prawie niezniszczalny.

Przez 28 lat mojego życia mogę przyznać (bez żadnego sztucznego nadęcia), że jestem silną osobą. Silną fizycznie ale również co dla mnie ma znaczenia nadrzędne również psychicznie. Bardzo pomaga mi w tym fakt, iż jestem bardziej realistą aniżeli pesymistą czy optymistą. Lecąc samolotem nie mam w myślach katastrofy w przestworzach, ale również jestem świadomy tego, że wypadki lotnicze się zdarzają natomiast należą naprawdę do rzadkości. Generalnie trudno mnie zranić. Jeszcze taka osoba trzecia się nie znalazła, która mogła by mnie w świadomy sposób z całą swoją perfidnością poniewierać w emocjonalnym błocie przerabiając jednocześnie mój mózg na sieczkę. Również sytuacje życiowe, którym każdy człowiek wcześniej czy później będzie musiał stawić czoła nie rozłożyły mnie na łopatki. Najbardziej dotknęła mnie śmierć babci z którą byłem naprawdę blisko, a kilka miesięcy później śmierć dziadka. Jako, że jestem osobą, która uważa, że starsi ludzie umierają i taka sytuacja nie może mnie przybić na nie wiadomo jak długi okres. Śmierć jest dla osób żyjących czymś brutalnym, ale czasami potrafi przynieść ulgę. Osoby, które tego doświadczyły będą wiedziały co mam na myśli.

Dlaczego więc prawie niezniszczalny? Otóż w moim przypadku jest jeden powód, a w zasadzie to dwa, które sprawiają, że moje serce potrafi krwawić. Są to moi rodzice. Mama i Tata. Wiem,
że nie byłem najcudowniejszym synem na świecie. Trochę ze mną przeszli. Ale mimo wszystko wychowali mnie na dobrego, silnego człowieka. Bardzo szybko zacząłem rozumieć te lekcje, które przez tyle lat mi próbowali wpajać. W związku z tym również dość szybko robiłem wszystko, żeby uchylić im nieba. Moi rodzice mają dwóch synów. Każdy kocha ich tak samo z tym że jeden kocha coś bardziej. Gdy to coś go opęta nie liczy się dla niego nic i nikt. Tylko on i jego stan, omam, mara, ułuda, majak. Właśnie zachowanie mojego starszego braciszka było jedną
z głównych przyczyn, które spowodowały „odcięcie pępowiny” łączącej mnie z rodzicami
i domem rodzinnym i wyjazdem na granice w celu pójścia na swoje (w końcu!).

Tak, przyznaje może była to ucieczka od problemu. Ale chciałem zacząć w końcu zacząć żyć tak jak większość ludzi. Bez strachu przed zbliżającym się weekendem, podczas którego braciszek znowu będzie ledwo trzymał się na nogach, awanturował się, demolował mieszkanie, obrażał rodziców. Oczywiście próbowałem z tym walczyć na swój sposób, ale zawsze natrafiałem na mur w postaci Mamy i Taty. Myślę, że do póki nie będę miał dzieci nie zrozumiem czemu Oni zachowywali i nadal zachowują się tak a nie inaczej. Oni mają po prostu dwójkę dzieci, których kochają tak samo. Jednak mi serce nadal pęka i krwawi strumieniami, gdy podczas rozmowy
z Mamą czy Tatą słyszę w tle charakterystyczny bełkot. Wiem już jak będzie wyglądał ich wieczór i zapewne następny a może i następny dzień. Współczuję im. Kiedyś ich od tego uwolnię. Czy będą tego chcieli czy nie…

Alex Van der Beck

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz